poniedziałek, 20 sierpnia 2012

głowa do runy i runa do głowy


Nigdy nie pisałam pamiętnika, więc nie jest mi łatwo chronologicznie poukładać rozmaitych ciągów zdarzeń z mojego życia. Jeżeli chodzi o ezoterykę, to jako nastolatka już latałam po sklepach w poszukiwaniu kamyków, olejków eterycznych, zapisywałam całe zeszyty informacjami o działaniu takich czy innych minerałów, ziół, etc. Oczywiście podburzana przez obie ciocie, bo akurat w mojej rodzinie nie ja jedna miałam takie zainteresowania. Babcia uczyła mnie o ziołach, stawiania kabały (czego nigdy nie opanowałam), w domu zalegały poradniki medycyny naturalnej, w których zaczytywała się moja mama. Moja mama zawsze miała dar przekarmiania gości, więc jej ziołowe herbatki były uwielbiane i niezwykle cenione przez wszelkich moich kolegów i sympatie, które po proszonym obiadku czy kolacyjce u nas miały problem z zawiązaniem butów. Oczywiście zioła zbierane, suszone i komponowane były przez moja mamę osobiście. Poza zielarstwem miała dar uwalniania od bólu i różnych dolegliwości poprzez nakładanie rąk, a kiedy urodziła mi się córcia, okazało się że skutecznie też obniża gorączkę. Wiem, jak to brzmi, ale wierzcie mi, że w takiej rodzinie się nie wyrasta na niedowiarka. Kiedy przyniosłam do domu karty tarota, to oczywiście była moja pierwsza klientela. Wówczas też moja starsza ciocia zapoznała mnie z wahadełkiem i razem robiłyśmy eksperymenty z daktylo- i kartomancją. Z różnym skutkiem oczywiście. No dobrze ale do run.



To była pierwsza runa jaka zobaczyłam w życiu. Był to rok 2003, albo 2002, pracowałam wówczas na stanowisku dziennikarza i gościłam na targach w stolicy. Nocleg zaproponowała mi właśnie ciocia od wahadełka. Lubiłam bardzo u niej nocować, bo zawsze prowadziłyśmy ciekawe ezoteryczne rozmowy do późnej nocy. Rozumiałyśmy się jak mało kto. Tego dnia zjechałam do niej bardzo późno, skonana i z potwornym bólem głowy. Zauważyłam na drzwiach taki znak narysowany czerwonym flamastrem i jeszcze

  


Zważywszy na nasze zainteresowania, nie było w tym nic niezwykłego. Nie miałam pojęcia co to za znak, ciocia powiedziała mi tylko, że to jest RUNA. No dobrze, runa, to runa, nazwa własna symbolu, tak jak oko proroka, czy krzyż Nilu. Nie spodziewałam się, że jest ich więcej. Powiedziała mi jeszcze, że świetnie się składa, bo ta runa fantastycznie działa na ból głowy, tylko trzeba przyłożyć. Popatrzyłam przez chwilę na te drzwi i spytałam, czy runę do głowy, czy głowę do runy (w końcu była na drzwiach). Moja ciocia dostała ataku śmiechu. Normalnie istna histeria, co jej się przypomniało, to się śmiała, „ runę do głowy, czy głowę do runy” powtarzała za mną i zaśmiewała się do łez. Potem wytłumaczyła mi, że ta spirala, to też runa i że jeszcze jedna



jest wypisana na drzwiach u mojej drugiej cioci. No i w ogóle, że jest ich 24, albo 25, ale na razie zna tylko te. Powiedziała, że można z nich wróżyć, energetyzować się i wiele wiele rzeczy robić z nimi. To była cała wiedza o runach, z jaką wróciłam do domu, ale byłam też pewna jednej rzeczy: że nie wiem jak, nie wiem dlaczego ale te znaczki po prostu storpedują moje dotychczasowe życie, wywrócą do góry nogami, i tak się też stało.

Wkrótce po tym poleciałam na targi ezoteryczne, które na szczęście odbywają się w Trójmieście regularnie i kupiłam wszystko co znalazłam na temat RUN, a także moje pierwsze karty runiczne.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz