Nigdy nie pisałam pamiętnika, więc
nie jest mi łatwo chronologicznie poukładać rozmaitych ciągów
zdarzeń z mojego życia. Jeżeli chodzi o ezoterykę, to jako
nastolatka już latałam po sklepach w poszukiwaniu kamyków, olejków
eterycznych, zapisywałam całe zeszyty informacjami o działaniu
takich czy innych minerałów, ziół, etc. Oczywiście podburzana
przez obie ciocie, bo akurat w mojej rodzinie nie ja jedna miałam
takie zainteresowania. Babcia uczyła mnie o ziołach, stawiania
kabały (czego nigdy nie opanowałam), w domu zalegały poradniki
medycyny naturalnej, w których zaczytywała się moja mama. Moja
mama zawsze miała dar przekarmiania gości, więc jej ziołowe
herbatki były uwielbiane i niezwykle cenione przez wszelkich moich
kolegów i sympatie, które po proszonym obiadku czy kolacyjce u nas
miały problem z zawiązaniem butów. Oczywiście zioła zbierane,
suszone i komponowane były przez moja mamę osobiście. Poza
zielarstwem miała dar uwalniania od bólu i różnych dolegliwości
poprzez nakładanie rąk, a kiedy urodziła mi się córcia, okazało
się że skutecznie też obniża gorączkę. Wiem, jak to brzmi, ale
wierzcie mi, że w takiej rodzinie się nie wyrasta na niedowiarka.
Kiedy przyniosłam do domu karty tarota, to oczywiście była moja
pierwsza klientela. Wówczas też moja starsza ciocia zapoznała mnie
z wahadełkiem i razem robiłyśmy eksperymenty z daktylo- i
kartomancją. Z różnym skutkiem oczywiście. No dobrze ale do run.
To była pierwsza runa jaka zobaczyłam
w życiu. Był to rok 2003, albo 2002, pracowałam wówczas na
stanowisku dziennikarza i gościłam na targach w stolicy. Nocleg
zaproponowała mi właśnie ciocia od wahadełka. Lubiłam bardzo u
niej nocować, bo zawsze prowadziłyśmy ciekawe ezoteryczne rozmowy
do późnej nocy. Rozumiałyśmy się jak mało kto. Tego dnia
zjechałam do niej bardzo późno, skonana i z potwornym bólem
głowy. Zauważyłam na drzwiach taki znak narysowany czerwonym
flamastrem i jeszcze
Zważywszy na nasze zainteresowania,
nie było w tym nic niezwykłego. Nie miałam pojęcia co to za znak,
ciocia powiedziała mi tylko, że to jest RUNA. No dobrze, runa, to
runa, nazwa własna symbolu, tak jak oko proroka, czy krzyż Nilu.
Nie spodziewałam się, że jest ich więcej. Powiedziała mi
jeszcze, że świetnie się składa, bo ta runa fantastycznie działa
na ból głowy, tylko trzeba przyłożyć. Popatrzyłam przez chwilę
na te drzwi i spytałam, czy runę do głowy, czy głowę do runy (w
końcu była na drzwiach). Moja ciocia dostała ataku śmiechu.
Normalnie istna histeria, co jej się przypomniało, to się śmiała,
„ runę do głowy, czy głowę do runy” powtarzała za mną i
zaśmiewała się do łez. Potem wytłumaczyła mi, że ta spirala,
to też runa i że jeszcze jedna
jest wypisana na drzwiach u mojej
drugiej cioci. No i w ogóle, że jest ich 24, albo 25, ale na razie
zna tylko te. Powiedziała, że można z nich wróżyć,
energetyzować się i wiele wiele rzeczy robić z nimi. To była cała
wiedza o runach, z jaką wróciłam do domu, ale byłam też pewna
jednej rzeczy: że nie wiem jak, nie wiem dlaczego ale te znaczki po
prostu storpedują moje dotychczasowe życie, wywrócą do góry
nogami, i tak się też stało.
Wkrótce po tym poleciałam na targi
ezoteryczne, które na szczęście odbywają się w Trójmieście
regularnie i kupiłam wszystko co znalazłam na temat RUN, a także
moje pierwsze karty runiczne.